Dziś recenzja serum zmniejszającego widoczność porów, którego używam od dwóch miesięcy.
I muszę przyznać, że mam duży problem co tu napisać. Gdybym oceniała serum po pierwszych dwóch tygodniach recenzja byłaby entuzjastyczna. Tera
z już taka nie będzie. Ale od początku:
Opakowanie
Elegancki szklany pojemnik z fatalną pompką, która dozuje kosmetyk w dowolnym wybranym przez siebie kierunku. Uciążliwe, ale jak trzyma się ją bardzo blisko ręki to jest szansa, że na niej wyląduje serum.
Działanie
No i tu pojawia się problem. Kosmetyk stosuję sumiennie, rano i wieczorem na nos i brodę. O ile na początku wydawało mi się, że skóra jest wygładzona a zaskórniki mniejsze, to po pewnym czasie przestałam zauważać jakąkolwiek poprawę. A nawet zauważyłam pojawianie się nowych zmian na brodzie. A co obiecuje producent?
Wyjątkowa receptura, dzięki której pod kontrolą pozostaje wytwarzanie sebum - wydzieliny gruczołów łojowych, ich aktywność ulega spowolnieniu. Rozszerzone pory stają się mniej widoczne, a z upływem czasu cera wygląda nieskazitelnie, niezależnie od zmieniających się warunków. Z każdym dniem skóra staje się gładsza, a jej powierzchnia bardziej wyrównana, cera odzyskuje zdrowy i matowy wygląd. /douglas.pl/
Moja cera zdecydowanie nie jest bardziej wygładzona, może pory są minimalnie mniejsze i troszkę wolniej się przetłuszcza. Na pewno nie są to wyraźnie widoczne efekty, których się spodziewałam.
Cena
Serum kosztuje 129zł za 30ml, co nie jest ani szczególnie wysoką ceną za kosmetyk tej firmy. Jednak biorąc pod uwagę efekty, a raczej ich brak to jest to zdecydowanie za dużo.
Poszukiwania kosmetyku, który pokonałby moje pory trwają. Macie jakieś sugestie?
sobota, 28 grudnia 2013
środa, 25 grudnia 2013
Delicje na ustach
Kosmetyk w świątecznych klimatach. Masełko do ust pomarańczowo- czekoladowe.
Bomb Cosmetics Lipology Chocolate Jaffa Orange.
Pachnie i smakuje zupełnie jak ciastka Delicje. Dobrze natłuszcza i odżywia usta o ile od razu się go nie zliże.
Kosztuje 15zł za 9ml.
Bomb Cosmetics Lipology Chocolate Jaffa Orange.
Pachnie i smakuje zupełnie jak ciastka Delicje. Dobrze natłuszcza i odżywia usta o ile od razu się go nie zliże.
Kosztuje 15zł za 9ml.
poniedziałek, 23 grudnia 2013
Tangle Teezer czy warto?
O "kultowej/magicznej" szczotce do włosów słyszałam i czytałam już dawno temu. Ale do niedawna nie myślałam o jej kupnie. No bo co takiego super miałoby być w szczotce do włosów, co sprawiałoby że warto wydać na nią 50zł?
Wszystko zmieniło się po tym jak miałam okazję ją wypróbować, a promocja, w której
kosztuje 38zł (TU) przyspieszyła moją decyzję o kupnie.
Wszystko zmieniło się po tym jak miałam okazję ją wypróbować, a promocja, w której
kosztuje 38zł (TU) przyspieszyła moją decyzję o kupnie.
Wybrałam kolor różowy.
Mam dość długie włosy, które łatwo się plączą, do tej pory najlepszym rozwiązaniem był grzebień z rzadkimi zębami.
Ale okazało się, że Tangle Teezer radzi sobie lepiej. Rozczesuje włosy dokładniej i szybciej i przy tym ich nie wyrywa. Najtrudniejszym testem były mokre włosy- tu też poradził sobie bez większych problemów. Zaczęłam go też używać do dokładnego rozprowadzania masek na włosach.
Czy jest idealną szczotką, którą każdy musi mieć?
Nie.
Jeśli ktoś nie ma problemów z plączącymi się włosami to znacznie wygodniejsza będzie zwykła szczotka z rączką. Bo Tangle Teezer niestety czasem wypada z ręki. Co jest trochę wkurzające.
CatKRM ostatnio pisała o szczotce, która ma szansę być ideałem ale w Polsce chyba nie jest dostępna.
Ale nie narzekam bo TT i tak jest dla mnie ogromnym odkryciem w kwestii rozczesywania :).
czwartek, 19 grudnia 2013
Drogie kosmetyki, tanie kosmetyki. Za co warto zapłacić więcej, na czym zaoszczędzić. część II
Przemyśleń ciąg dalszy :). Tym razem kosmetyki do ciała i włosów.
Żel pod prysznic- Podstawą jego składu jest woda. Dlatego wystarczają mi te z Isany za 4zł :), wybór zapachów jest dość duży, nie wysuszają skóry, dobrze się pienią
Peeling-Teoretycznie nie musiałabym kupować żadnego, bo bardzo łatwo można zrobić dobry peeling z kawy/cukru/soli. Ale jestem raczej leniwa, więc czasem sięgam po gotowce. Zużywam już drugi peeling z organic shop (25zł) i nie widzę powodu żeby kupować droższy, bo lepszy niż ten chyba nie będzie
Balsam do ciała-ponieważ przez większość roku moja skóra nie jest sucha mogę używać dowolnego balsamu- lubię te firmy Eveline, zimą przerzucam się na bogatsze kosmetyki i dobrze w tej roli sprawdza się olej kokosowy
Serum do biustu- nie wiem czy w ogóle działa, ale używam. Do tej pory był to Eveline, ale zachęcona recenzją u Urban kupiłam serum z Tołpy (kosztuje ok. 40zł). Używa się bardzo przyjemnie ale nie widzę efektów.
Lakiery do paznokci- rozpiętość cen lakierów do paznokci jest niesamowita, ale najdroższymi jakie mam są Essie. Paznokcie maluję tylko na weekendy, więc nie oczekuję szałowej trwałości. Dlatego wolę mieć 10 różnych lakierów z essence/Golden Rose niż 1 Chanel
Szampon- Tak jak z żelami pod prysznic- składają się w większości z wody więc też nie szaleję z wydatkami.Używałam szamponów za 3 zł (Rossmann seria dla dzieci) i za 80zł (Kerastase) i efekty były podobne. Bardzo lubię szampon kokosowy Vatika za ok 15zł i droższych nie potrzebuję. A pozostałe pieniądze wolę wydać na wizytę u fryzjera i profesjonalny zabieg z sauną na włosy, po którym efekty utrzymują się długo.
Odżywka/Maska- od odżywki oczekuję ułatwienia rozczesywania i tego, żeby nadmiernie nie obciążała włosów. Te warunki spełnia Balea, o którym napiszę więcej w osobnym poście. Zwłaszcza, że na kondycję włosów większy wpływ ma odpowiednia dieta niż to co na nie nakładamy.
To wszystko to oczywiście tylko teoria, bo niestety kupując kosmetyki kieruję się nie tylko względami praktycznymi. Czasem skusi mnie zapach, opakowanie, kolor, albo po prostu potrzebuję czegoś co szybko poprawi mi humor. Ale warto czasem chwilkę zastanowić się czy to ile płacimy za kosmetyk jest na prawdę tego warte.
Żel pod prysznic- Podstawą jego składu jest woda. Dlatego wystarczają mi te z Isany za 4zł :), wybór zapachów jest dość duży, nie wysuszają skóry, dobrze się pienią
Peeling-Teoretycznie nie musiałabym kupować żadnego, bo bardzo łatwo można zrobić dobry peeling z kawy/cukru/soli. Ale jestem raczej leniwa, więc czasem sięgam po gotowce. Zużywam już drugi peeling z organic shop (25zł) i nie widzę powodu żeby kupować droższy, bo lepszy niż ten chyba nie będzie
Balsam do ciała-ponieważ przez większość roku moja skóra nie jest sucha mogę używać dowolnego balsamu- lubię te firmy Eveline, zimą przerzucam się na bogatsze kosmetyki i dobrze w tej roli sprawdza się olej kokosowy
Serum do biustu- nie wiem czy w ogóle działa, ale używam. Do tej pory był to Eveline, ale zachęcona recenzją u Urban kupiłam serum z Tołpy (kosztuje ok. 40zł). Używa się bardzo przyjemnie ale nie widzę efektów.
Lakiery do paznokci- rozpiętość cen lakierów do paznokci jest niesamowita, ale najdroższymi jakie mam są Essie. Paznokcie maluję tylko na weekendy, więc nie oczekuję szałowej trwałości. Dlatego wolę mieć 10 różnych lakierów z essence/Golden Rose niż 1 Chanel
Szampon- Tak jak z żelami pod prysznic- składają się w większości z wody więc też nie szaleję z wydatkami.Używałam szamponów za 3 zł (Rossmann seria dla dzieci) i za 80zł (Kerastase) i efekty były podobne. Bardzo lubię szampon kokosowy Vatika za ok 15zł i droższych nie potrzebuję. A pozostałe pieniądze wolę wydać na wizytę u fryzjera i profesjonalny zabieg z sauną na włosy, po którym efekty utrzymują się długo.
Odżywka/Maska- od odżywki oczekuję ułatwienia rozczesywania i tego, żeby nadmiernie nie obciążała włosów. Te warunki spełnia Balea, o którym napiszę więcej w osobnym poście. Zwłaszcza, że na kondycję włosów większy wpływ ma odpowiednia dieta niż to co na nie nakładamy.
To wszystko to oczywiście tylko teoria, bo niestety kupując kosmetyki kieruję się nie tylko względami praktycznymi. Czasem skusi mnie zapach, opakowanie, kolor, albo po prostu potrzebuję czegoś co szybko poprawi mi humor. Ale warto czasem chwilkę zastanowić się czy to ile płacimy za kosmetyk jest na prawdę tego warte.
poniedziałek, 16 grudnia 2013
Drogie kosmetyki, tanie kosmetyki. Za co warto zapłacić więcej, na czym zaoszczędzić.
Uwaga, dziś kilka moich przemyśleń kosmetyczno-finansowych.
Ilość pieniędzy, które wydaję na kosmetyki jest ograniczona (i pewnie nie jestem wyjątkiem), co zmusza mnie do dokonywania wyborów podczas zakupów. Czy kupić jeden droższy produkt, czy trzy tańsze?
Przez lata doszłam do pewnych wniosków, które Wam przedstawię i zachęcam do dyskusji :).
Żeby nie robić bałaganu, opiszę kosmetyki w grupach. I podzielę post na części, żeby nie zanudzić taką ilością tekstu.
Na początek
Pielęgnacja twarzy
Żele/pianki do mycia- nie warto przepłacać, jeśli kosmetyk dobrze oczyszcza i nie wysusza to nic więcej do szczęścia nie trzeba dlatego często wracam do Żelu micelarnego BeBeauty z Biedronki i żeli Biały Jeleń. Nie zauważyłam żeby droższe specyfiki działały zdecydowanie lepiej
Demakijaż- tu jestem bardziej ostrożna, bo moje oczy są dosyć wrażliwe i niektórym tańszym produktom zdarzyło się je podrażnić, a jeśli nie podrażniały to nie zmywały też makijażu (np. płyn micelarny BeBeauty). Ciągle szukam dobrego płynu do demakijażu, obecnie w czołówce znajduje się Eucerin Dermatoclean czyli cenowa klasa średnia
Tonik- dla mnie produkt zbędny
Krem do twarzy- u mnie bardzo dobrze sprawdza się krem Mixa, czyli kosmetyk tani i kremy Irena Eris Normamat, czyli troszkę droższe, ale bez szaleństw, może za parę lat będę musiała zacząć inwestować więcej w kremy
Serum- tu nie warto oszczędzać, obecnie stosuję sera(?) zmniejszające widoczność porów i wśród produktów tańszych firm ciężko w ogóle takie znaleźć. Nie znaczy to niestety, że droższe dają jakieś spektakularne efekty- obecnie używam Clarins Pore Minimizing Serum, ale jak się skończy chyba kupię Elizabeth Arden Idealist. A za parę lat pewnie zacznę myśleć o czymś przeciwzmarszkowym.
Makijaż
Podkład- w dobry podkład warto zainwestować, bo bez niego cała reszta makijażu wygląda źle. Obecnie używam Smashbox Liquid Halo (pisałam TU) i nie planuję się z nim rozstawać. Ale podkład Pharmaceris, który kosztuje ok. 5 razy mniej jest całkiem niezły.
Puder- w domu do wykończenia makijażu używam Clinique Redness Solution, czyli pudru, który jest raczej droższy niż tańszy ale działa tak jak ma działać. Ale gdyby nie popękane naczynka i skłonność do rumienienia się nie kupowałabym nic droższego od e.l.f. Transclutent Matte Powder, który noszę w torebce do poprawek w ciągu dnia.
Róż- marzy mi się Diorskin Rosy Glow, chociaż biorąc pod uwagę, że różu używam dosyć rzadko i zupełnie wystarcza mi Lumene, który mam od lat to byłyby to wyrzucone pieniądze
Cienie do powiek-niestety wśród cieni tanich marek (essence itp) nie znalazłam takich, które by mnie usatysfakcjonowały ale już Sleek, Inglot i L'oreal dają radę i wcale nie różnią się jakoś znacząco jakością od Smashboxa
Kredki- chyba jeszcze nie zdarzyło mi się kupić takiej, która kosztuje ponad 20zł i nie sądzę, żeby to się zmieniło
Tusz do rzęs-moim ideałem jest Max Factor Clump Defy i w porównaniu z nim żaden Diorshow ani Hypnose nie mają szans ;), mam za to takie, które są jeszcze tańsze: mascara Golden Rose o której pisałam i mascara Eveline w złotym opakowaniu- są naprawdę dobre
Ilość pieniędzy, które wydaję na kosmetyki jest ograniczona (i pewnie nie jestem wyjątkiem), co zmusza mnie do dokonywania wyborów podczas zakupów. Czy kupić jeden droższy produkt, czy trzy tańsze?
Przez lata doszłam do pewnych wniosków, które Wam przedstawię i zachęcam do dyskusji :).
Żeby nie robić bałaganu, opiszę kosmetyki w grupach. I podzielę post na części, żeby nie zanudzić taką ilością tekstu.
Na początek
Pielęgnacja twarzy
Żele/pianki do mycia- nie warto przepłacać, jeśli kosmetyk dobrze oczyszcza i nie wysusza to nic więcej do szczęścia nie trzeba dlatego często wracam do Żelu micelarnego BeBeauty z Biedronki i żeli Biały Jeleń. Nie zauważyłam żeby droższe specyfiki działały zdecydowanie lepiej
Demakijaż- tu jestem bardziej ostrożna, bo moje oczy są dosyć wrażliwe i niektórym tańszym produktom zdarzyło się je podrażnić, a jeśli nie podrażniały to nie zmywały też makijażu (np. płyn micelarny BeBeauty). Ciągle szukam dobrego płynu do demakijażu, obecnie w czołówce znajduje się Eucerin Dermatoclean czyli cenowa klasa średnia
Tonik- dla mnie produkt zbędny
Krem do twarzy- u mnie bardzo dobrze sprawdza się krem Mixa, czyli kosmetyk tani i kremy Irena Eris Normamat, czyli troszkę droższe, ale bez szaleństw, może za parę lat będę musiała zacząć inwestować więcej w kremy
Serum- tu nie warto oszczędzać, obecnie stosuję sera(?) zmniejszające widoczność porów i wśród produktów tańszych firm ciężko w ogóle takie znaleźć. Nie znaczy to niestety, że droższe dają jakieś spektakularne efekty- obecnie używam Clarins Pore Minimizing Serum, ale jak się skończy chyba kupię Elizabeth Arden Idealist. A za parę lat pewnie zacznę myśleć o czymś przeciwzmarszkowym.
Makijaż
Podkład- w dobry podkład warto zainwestować, bo bez niego cała reszta makijażu wygląda źle. Obecnie używam Smashbox Liquid Halo (pisałam TU) i nie planuję się z nim rozstawać. Ale podkład Pharmaceris, który kosztuje ok. 5 razy mniej jest całkiem niezły.
Puder- w domu do wykończenia makijażu używam Clinique Redness Solution, czyli pudru, który jest raczej droższy niż tańszy ale działa tak jak ma działać. Ale gdyby nie popękane naczynka i skłonność do rumienienia się nie kupowałabym nic droższego od e.l.f. Transclutent Matte Powder, który noszę w torebce do poprawek w ciągu dnia.
Róż- marzy mi się Diorskin Rosy Glow, chociaż biorąc pod uwagę, że różu używam dosyć rzadko i zupełnie wystarcza mi Lumene, który mam od lat to byłyby to wyrzucone pieniądze
Cienie do powiek-niestety wśród cieni tanich marek (essence itp) nie znalazłam takich, które by mnie usatysfakcjonowały ale już Sleek, Inglot i L'oreal dają radę i wcale nie różnią się jakoś znacząco jakością od Smashboxa
Kredki- chyba jeszcze nie zdarzyło mi się kupić takiej, która kosztuje ponad 20zł i nie sądzę, żeby to się zmieniło
Tusz do rzęs-moim ideałem jest Max Factor Clump Defy i w porównaniu z nim żaden Diorshow ani Hypnose nie mają szans ;), mam za to takie, które są jeszcze tańsze: mascara Golden Rose o której pisałam i mascara Eveline w złotym opakowaniu- są naprawdę dobre
sobota, 14 grudnia 2013
Pielęgnacja twarzy update
Kolejny post o pielęgnacji twarzy. Skończyłam już prawie wszystkie kosmetyki, które prezentowałam TU i sięgnęłam po 2 zestawy kosmetyków.
Pierwszy z nich to kupiony w TKMaxx zestaw Elisabeth Arden Visible Difference do skóry tłustej. W skład zestawu wchodzą:
Żel do mycia twarzy 50ml
Tonik 50ml
Lotion 30ml (pokazywałam go TU)
Serum, które od razu zgubiłam- chyba 10ml
Drugi zestaw to nowość marki Irena Eris czyli seria Normamat, w zestawie znalazłam:
Krem-nektar nawilżająco-matujący na dzień 20ml
Krem nawilżający sebo-normalizujący na noc 20ml
Peeling sferyczny, który czeka aż skończę mikrodermabrazję Yoskine
Z kosmetyków Elizabeth Arden najbardziej spodobał mi się żel do mycia twarzy. Ma bardzo gęstą konsystencję i jest bardzo wydajny. Mocno się pieni i pozostawia uczucie super czystej skóry. Muszę tylko uważać, żeby nie dostał się do oczu, bo potrafi je podrażnić.
Tonik składa się przede wszystkim z alkoholu i dosyć mocno wysusza moją skórę. A że zimą i tak muszę walczyć z łuszczącymi się plackami na twarzy to nie jest mi on do szczęścia potrzebny. Może lepiej sprawdziłby się wiosną. Na zdjęciu widać, że w buteleczce została mniej niż połowa produktu- niestety to efekt przewrócenia opakowania. Wolę jak płynne kosmetyki mają w opakowaniu małą dziurkę- to jest bezpieczniejsza opcja dla takich niezdar jak ja.
Lotion do twarzy, o którym już wspominałam. Bardzo płynny, dużą część zużyłam nie na twarz ale na kafelki w łazience- chwila nieuwagi z odkręconą tubką i już z niej wypływa. Nie jest to zły kosmetyk ale aktualnie jest dla mnie za lekki. Pewnie latem oceniłabym go lepiej. Minusem jest brak filtra i to, że nie zauważyłam obiecywanego przez producenta wygładzenia i zmatowienia.
Znacznie bardziej przypadły mi do gustu kremy od Ireny Eris. Krem na dzień naprawdę matuje! I to na długo! Dopiero po ok 8 godzinach zauważam ślady błyszczenia. To chyba najlepszy krem matujący, z którym miałam do czynienia. Przy tym nie wysusza skóry i nie zauważyłam żeby zapychał.
Krem na noc też mi się podoba. Jest dosyć gęsty, ale wchłania się szybko. Skóra staje się miękka i nawilżona. Oba mają bardzo przyjemny zapach.
Na pewno kupię te kremy w pełnowymiarowych opakowaniach (czyli 30ml). Peelingu użyłam dwa razy i nie jest zły, ale nie jest też lepszy od Yoskine. Coś dla fanek delikatniejszego ścierania, zwłaszcza, że producent zaleca codzienne stosowanie.
Pierwszy z nich to kupiony w TKMaxx zestaw Elisabeth Arden Visible Difference do skóry tłustej. W skład zestawu wchodzą:
Żel do mycia twarzy 50ml
Tonik 50ml
Lotion 30ml (pokazywałam go TU)
Serum, które od razu zgubiłam- chyba 10ml
Krem-nektar nawilżająco-matujący na dzień 20ml
Krem nawilżający sebo-normalizujący na noc 20ml
Peeling sferyczny, który czeka aż skończę mikrodermabrazję Yoskine
Tonik składa się przede wszystkim z alkoholu i dosyć mocno wysusza moją skórę. A że zimą i tak muszę walczyć z łuszczącymi się plackami na twarzy to nie jest mi on do szczęścia potrzebny. Może lepiej sprawdziłby się wiosną. Na zdjęciu widać, że w buteleczce została mniej niż połowa produktu- niestety to efekt przewrócenia opakowania. Wolę jak płynne kosmetyki mają w opakowaniu małą dziurkę- to jest bezpieczniejsza opcja dla takich niezdar jak ja.
Lotion do twarzy, o którym już wspominałam. Bardzo płynny, dużą część zużyłam nie na twarz ale na kafelki w łazience- chwila nieuwagi z odkręconą tubką i już z niej wypływa. Nie jest to zły kosmetyk ale aktualnie jest dla mnie za lekki. Pewnie latem oceniłabym go lepiej. Minusem jest brak filtra i to, że nie zauważyłam obiecywanego przez producenta wygładzenia i zmatowienia.
Znacznie bardziej przypadły mi do gustu kremy od Ireny Eris. Krem na dzień naprawdę matuje! I to na długo! Dopiero po ok 8 godzinach zauważam ślady błyszczenia. To chyba najlepszy krem matujący, z którym miałam do czynienia. Przy tym nie wysusza skóry i nie zauważyłam żeby zapychał.
Krem na noc też mi się podoba. Jest dosyć gęsty, ale wchłania się szybko. Skóra staje się miękka i nawilżona. Oba mają bardzo przyjemny zapach.
Na pewno kupię te kremy w pełnowymiarowych opakowaniach (czyli 30ml). Peelingu użyłam dwa razy i nie jest zły, ale nie jest też lepszy od Yoskine. Coś dla fanek delikatniejszego ścierania, zwłaszcza, że producent zaleca codzienne stosowanie.
Oprócz tych produktów stosuję 2 razy dziennie serum Clarins Pore Minimizing, ale o nim napiszę osobny post.
piątek, 13 grudnia 2013
Maybelline Master Drama Chromatics
Pokażę dziś dwie kredki do oczu, które ostatnio dołączyły do mojej kolekcji. Na stronie producenta znajduje się informacja, że jest to letnia edycja limitowana ale sądzę, że bez problemu można ją znaleźć w drogeriach. Z 3 dostępnych kolorów wybrałam 2. Nie skusiłam się na odcień Magic Magenta, który jest intensywnie różowy i bałam się, że na oku da efekt zapalenia spojówek.
Pozostałe kolory to Purple Light czyli śliwkowy fiolet i Turquoise czyli turkus ;).
Pozostałe kolory to Purple Light czyli śliwkowy fiolet i Turquoise czyli turkus ;).
Kredki mają klasyczny kształt i opakowanie z zatyczką w kolorze kredki, co ułatwia znalezienie odpowiedniego koloru w kosmetyczce.
Kredki mają jedną wadę, z której wynikają kolejne. Są bardzo miękkie, a przez to mało wydajne no i trudno nimi narysować cienką kreskę. Ale wybaczam im to, bo mają bardzo intensywne kolory i są bardzo trwałe.
Wytrzymują na powiece 10 godzin, nie odbijają się i nie znikają. Łatwo zmywają się mleczkiem do demakijażu.
Jestem z nich zadowolona i polecam fankom kolorowych kresek. Cena to ok. 20zł.
niedziela, 8 grudnia 2013
Zimowe smarowidła
Ostatnio bywam tu trochę rzadziej, ale mam nadzieję, że od przyszłego tygodnia wszystko wróci do normy, bo mam o czym pisać. Dziś pokażę specyfiki do ciała, których używam gdy za oknem robi się zimno i szaro/biało. Stawiam wtedy na ciepłe i spożywcze zapachy i bogate konsystencje.
Obecnie mam cztery produkty, które spełniają te kryteria.
Bomb Cosmetics kostka do masażu Czekoladowa Terapi
Kostka do masażu jest dosyć duża (waży 65g) i rozpuszcza się pod wpływem temperatury ciała. Na zdjęciu widoczna w całości, bo tak jej używałam, ale ostatnio zaczęłam dzielić ja sobie na mniejsze kawałki. Tak jest wygodniej, chociaż nie wygląda już tak uroczo. Głównym składnikiem jest w niej masło kakaowe, po nałożeniu skóra jest natłuszczona i ma delikatny zapach czekolady. Jedynym minusem jest dla mnie przechowywanie kostki- przydałaby się jakaś fajna puszka, a że nie posiadam żadnej, która pasowałaby do rozmiaru to trzymam ją w zwykłym woreczku, co nie wygląda fajnie.
Obecnie mam cztery produkty, które spełniają te kryteria.
Bomb Cosmetics kostka do masażu Czekoladowa Terapi
Organic shop White choco&shea Body Butter
The Body Shop Olejek do ciała Chocomania
Phenome Rozgrzewajace masło do ciała tangerine SPA
Kostka do masażu jest dosyć duża (waży 65g) i rozpuszcza się pod wpływem temperatury ciała. Na zdjęciu widoczna w całości, bo tak jej używałam, ale ostatnio zaczęłam dzielić ja sobie na mniejsze kawałki. Tak jest wygodniej, chociaż nie wygląda już tak uroczo. Głównym składnikiem jest w niej masło kakaowe, po nałożeniu skóra jest natłuszczona i ma delikatny zapach czekolady. Jedynym minusem jest dla mnie przechowywanie kostki- przydałaby się jakaś fajna puszka, a że nie posiadam żadnej, która pasowałaby do rozmiaru to trzymam ją w zwykłym woreczku, co nie wygląda fajnie.
Cena i dostepność: ok. 16zł w sklepach internetowych, czasem w stacjonarnych też można ją znaleźć.
Masła do ciała Organic Shop nie potrafię jednoznacznie ocenić, ich peelingi są świetnie i chyba tego samego oczekiwałam od masła. Pierwszą, rzeczą, która mnie odrobinę rozczarowała jest zapach. Nie jest to biała czekolada, którą sobie wyobrażałam, zapach jest bardziej subtelny z delikatna kawową nutą. Konsystencja jest dosyć twarda, co widać na zdjęciu, potrzeba trochę czasu, żeby dokładnie rozsmarować je na skórze. Ale jak już się z tym uporamy to skóra jest przyjemnie gładka i natłuszczona. Organic Shop oprócz maseł produkuje kremy, musy i suflety do ciała, chętnie je wypróbuję.
Kosztuje ok 25zł za opakowanie 250ml. Dostępny w sklepach internetowych.
Olejek do ciała Chocomania uwielbiam za zapach- niby czekoladowy, ale jednak inny niż wszystkie.
Zachowuje się tak jak wszystkie inne olejki, z którymi miałam do czynienie. Natłuszcza skórę a zapach utrzymuje się dosyć długo. Używam go wieczorem i już po pierwszym użyciu piżama pachnie jak czekoladki.
Przyczepić mogę się do dwóch rzeczy- opakowania i ceny. Butelka jest wykonana z trochę zbyt twardego plastiku, co czasem utrudnia wydobycie olejku, zwłaszcza jak ma się już wysmarowane nim ręce. No i cena 39zł za 100ml buteleczkę to nie jest mało, dlatego warto poczekać na promocje.
I na koniec najnowszy nabytek, czyli rozgrzewające masło do ciała od phenome. Właściwie to powinno się chyba nazywać balsam do ciała, bo konsystencja ma niewiele wspólnego z masłem.
Ma piękny zapach- rzeczywiście czuć imbir i mandarynkę. Szybko się wchłania i nie pozostawia tłustej warstwy. Jest najlżejszy ze smarowideł i nie do końca radzi sobie z mocno przesuszoną skórą, nie czuć też efektu rozgrzewającego.Ale jego używanie jest naprawdę przyjemne i dla skóry bez szczególnych problemów będzie w sam raz. Przeszkodą może za to być jego cena. Produkt występuje w dwóch pojemnościach- 200ml i 50ml. Mniejsze opakowanie kosztuje 52zł. Obecnie w internetowym sklepie phenome trwa promocja i masło jest przecenione o 15%. Co nie zmienia faktu, że jest zbyt drogie.
A jakie są wasze ulubione zimowe kosmetyki do ciała?
Masła do ciała Organic Shop nie potrafię jednoznacznie ocenić, ich peelingi są świetnie i chyba tego samego oczekiwałam od masła. Pierwszą, rzeczą, która mnie odrobinę rozczarowała jest zapach. Nie jest to biała czekolada, którą sobie wyobrażałam, zapach jest bardziej subtelny z delikatna kawową nutą. Konsystencja jest dosyć twarda, co widać na zdjęciu, potrzeba trochę czasu, żeby dokładnie rozsmarować je na skórze. Ale jak już się z tym uporamy to skóra jest przyjemnie gładka i natłuszczona. Organic Shop oprócz maseł produkuje kremy, musy i suflety do ciała, chętnie je wypróbuję.
Kosztuje ok 25zł za opakowanie 250ml. Dostępny w sklepach internetowych.
Olejek do ciała Chocomania uwielbiam za zapach- niby czekoladowy, ale jednak inny niż wszystkie.
Zachowuje się tak jak wszystkie inne olejki, z którymi miałam do czynienie. Natłuszcza skórę a zapach utrzymuje się dosyć długo. Używam go wieczorem i już po pierwszym użyciu piżama pachnie jak czekoladki.
Przyczepić mogę się do dwóch rzeczy- opakowania i ceny. Butelka jest wykonana z trochę zbyt twardego plastiku, co czasem utrudnia wydobycie olejku, zwłaszcza jak ma się już wysmarowane nim ręce. No i cena 39zł za 100ml buteleczkę to nie jest mało, dlatego warto poczekać na promocje.
Ma piękny zapach- rzeczywiście czuć imbir i mandarynkę. Szybko się wchłania i nie pozostawia tłustej warstwy. Jest najlżejszy ze smarowideł i nie do końca radzi sobie z mocno przesuszoną skórą, nie czuć też efektu rozgrzewającego.Ale jego używanie jest naprawdę przyjemne i dla skóry bez szczególnych problemów będzie w sam raz. Przeszkodą może za to być jego cena. Produkt występuje w dwóch pojemnościach- 200ml i 50ml. Mniejsze opakowanie kosztuje 52zł. Obecnie w internetowym sklepie phenome trwa promocja i masło jest przecenione o 15%. Co nie zmienia faktu, że jest zbyt drogie.
A jakie są wasze ulubione zimowe kosmetyki do ciała?
wtorek, 3 grudnia 2013
Bitwa na włosy
Przepraszam za tytuł, ale jakoś nie mogłam się powstrzymać ;).
Porównam dziś dwa suche szampony- Syoss Anti-Grease i Batiste Cherry.
Opakowania: Oba mają pojemność 200ml. Opakowanie Syossa jest bardziej eleganckie a Batiste weselsze :). Remis 1:1
Porównam dziś dwa suche szampony- Syoss Anti-Grease i Batiste Cherry.
Opakowania: Oba mają pojemność 200ml. Opakowanie Syossa jest bardziej eleganckie a Batiste weselsze :). Remis 1:1
Sposób użycia: tu pojawia się pierwsza duża różnica. Użycie szamponu Batiste jest znacznie prostsze- potrząsamy pojemnikiem, psikamy z odległości 30cm, masujemy skórę głowy i wyczesujemy szczotką.
I to rzeczywiście wystarcza, żeby wszystkie ślady szamponu zniknęły z głowy.
Z Syossem sprawa jest bardziej skomplikowana. Producent zaleca żeby najpierw zabezpieczyć ramiona ręcznikiem (moim zdaniem ten krok można pominąć), następnie wstrząsnąć i rozpylać. Ale wstrząsać należy za każdym razem przed naciśnięciem dozownika. Potem masujemy głowę ręcznikiem (ja to robię palcami), wyczesujemy i usuwamy pozostałości za pomocą suszarki. I rzeczywiście trudno pominąć ten ostatni krok, bo po wyczesaniu włosów są one nadal siwe.
Ponieważ jestem leniwa wygrywa Batiste, bo nie zmusza do użycia suszarki. B:S 1:0
Zapach: W tej kategorii zdecydowanym zwycięzcą jest Batiste. Wiśniowy zapach jest delikatny i przyjemny, a jeśli komuś nie odpowiada to ma do wyboru kilka innych wersji zapachowych. Niestety w przypadku Syossa jest gorzej- intensywny, chemiczny zapach, który jest na dodatek dosyć trwały i wyczuwalny jeszcze przez pewnie czas po użyciu. B:S 1:0
Działanie: W tej kategorii remis. Oba robią to co powinny, czyli odświeżają włosy, nadają też trochę objętości. Ale nie zastępują porządnego umycia. B:S 1:1
Cena : Tu też remis, cena to ok 15zł za opakowanie 200ml. B:S 1:1
Dostępność: Syoss dostępny jest we wszystkich dużych drogeriach, natomiast Batiste pojawił się w Hebe, ale chyba nie pełen asortyment, dostępny jest też w drogeriach internetowych. Wygrywa Syoss B:S 0:1
Wynik: B:S 5:4 Wygrywa szampon Batiste różnicą jednego punktu, ale uważam, że jest znacznie fajniejszy od Syossa, ze względu na przyjemny zapach i łatwiejsze używanie (chyba powinnam zastosować jakieś współczynniki, żeby wynik był bardziej miarodajny ;) )
Subskrybuj:
Posty (Atom)